Codzienność

Pszczoły nawet ożyły.
Przełom września i października, na oknie jedna z nich szuka wyjścia. Musiała wlecieć, kiedy było otwarte, teraz przysypia. Stoję z kartką papieru i próbuję ewakuować ją na zewnątrz, do świata, po resztkę tegorocznego słońca. Leniwie, aż uparcie wraca.
Siedzę, popijam kawę, patrzę na nią i zamyślam się. Za oknem wieżowce, dziura wykopana pod kolejny blok, ale prace zostały wstrzymane. Teraz wygląda jakby ktoś próbował wyrzeźbić oko w ziemi. Zrozpaczona emerytka wychodzi z przychodni, krzyczy na przechodniów. Sklepowa z pobliskiego Chortenu w dwóch słowach ją uspokaja. Nie słyszę jakich. Obserwuję pszczołę.
Trwa codzienność.
- O której dziś będziesz? - pyta mnie esemesem i biorę telefon do ręki jak relikwię.
- A bo ja wiem…. Może jeszcze na siłownię wyskoczę po pracy, zanim znów nas zamkną.
- To od razu przyjeżdżaj do domu – odpisuje.
Odkładam telefon, patrzę na pszczołę, piję kawę – wracaj do domu – wspominam. I robi mi się wewnątrz przyjemniej, jakby coś w duszy odryglowało drzwi i było to zaproszeniem do środka, ale tego niewidzialnego, w głębi.
- Dobra – odpowiadam cicho, sam do siebie. Przyjadę.
Zostało kilka godzin w pracy; wkradł się spokój, weszła pewność, odezwała się jasność, konkret wezwał. Dom.
Powrót.
Myślę, że po powrocie zrobię pesto.
To wszystko jest zajebiście proste, i robi się, samo.
W tej codzienności, którą ja znam, to w nocy potrzebujemy siebie najbardziej.
Eli Buczyński