Nie piję
W mojej głowie roiło się od luster.
Ci, którzy w nich stali, dominowali, brali we władanie mój czas, mój organizm, moje talenty i moje możliwości. Każda z postaci w lustrze dobrze wiedziała kim jest i czego chce, każdej udawało się przekonać mnie do swojego odbicia.
Siedziałem w Platońskiej jaskini.
Widziałem cienie, udając przed samym sobą, że mogę nimi wypełnić serce. Brakowało mi nie tylko poczucia sensu, ale i dojrzenia wreszcie prawdziwego światła. Skąd się biorą cienie, dlaczego tańczą w mojej głowie taniec św. Wita, i raz to wpadają, raz wychodzą kiedy chcą.
Szedłem za silnymi ludźmi.
Potrzebowałem ich. W szczególności silnych kobiet, nie uginających pod naporem wszystkich odbić, które nosiłem w sobie zastępując nimi swoje prawdziwe oblicze. Młode odpadały, ponieważ musiały być niezależne również finansowo, cholernie inteligentne i do tego dobrze, gdyby od czasu do czasu potrafiły być mądre.
Tasowałem obliczami.
Wyjmowałem je kiedy były mi potrzebne pieniądze, albo kiedy chciałem wyjść bez słowa, ulotnić się, napić, zaruchać i wrócić. Tasowałem nimi i byłem nieobliczalny. W głowie roiło się od scenariuszy, owych cieni prawdziwego życia, którymi ściemniałem powody swojego schamienia i animalizacji.
Czułem, że jestem niezwykły.
I to podwójnie. Niezwykły w dobru i złu. Byciu balsamem, i cierniem przysparzającym cierpienia. Wyjątkowy również z powodu tajemnicy, którą miałem w sobie. Bycie tym wiecznie młodym, dobrze zapowiadającym się.
No i się sprawdziło. Zapowiadało się na artystę, zakończyło upadkiem i agonią człowieczeństwa.
Z każdego upadku wynika jakieś dobro.
Zaczęły pękać lustra, od których nie mogłem się uwolnić, te moje fałszywe odbicia, to kim nie byłem. Stałem obleczony w skórę, ze środka zionęło pustką. Dobre i to. Sam wygląd okazał się na tyle znaczący, że pomógł mi w pierwszych tygodniach niepicia...
...siedzimy na osiedlowej ławeczce, tuż przy piaskownicy. Dzieci się bawią, szumi wierzba, ja po pracy, ona na papierosa. Czuła na obraz i piękno. Przed osiedlowym sklepikiem poszczekuje pies. W którymś momencie, odwraca się do mnie i mówi.
- Ty jakoś inaczej wyglądasz.
Patrzę na nią z półuśmiechem. Niech mówi, niech dopowie do końca.
- Nie wiem, ale coś w twarzy. Jest inna, może mniej spięta. Jest taka...
Jaśniejsza.
Eli Buczyński